Poprzedni post był dość poważny więc teraz szybko lżej... Nowy wytrój!
czwartek, 1 grudnia 2011
O nietolerancji
Kilka lat temu byłem fanem serialu "Mała Brytania". Szczególnie upodobałem sobie postać Daffyda - "jedynego geja w mieście". Sama kreacja w pewnym stopniu ośmieszała środowisko gejów walczących o równe prawa i tolerancję. Serial sugerował pełną akceptację dla innych orientacji ze strony społeczńestwa. Tak jakby ta walka była już dawno zakończona... Być może na Wyspach gdzie tematem na szeroką skalę zainteresowano się 30 lat temu. U nas jest inaczej....
Wszystko zależy od środowiska a przede wszystkim człowieka. Jeśli w Warszawie idę do lekarza i rozmawiamy o życiu, pada pytanie czy ktoś się mną opiekuję moge spokojnie powiedzieć o moim Misiakosie. Wiem jaka będzie reakcja bo ukazanie jakiejkolwiek innej równałoby się z zaliczeniem do tzw. ciemnogrodu. Niezależnie od przekonań nikt nie chce sobie na to pozwolić... Choć i może to nie jest wszędzie zasadą jeśli przyjrzeć się reakcji sporej części sejmu na wystąpienie posła Biedronia...
Zupełnie inaczej sytuacją wygląda gdy zmienimy środowisko. Z dala od szklanych gmachów siedzib wielkich korporacji nadal homoseksualim jest równoznaczny jakiemuś zboczeniu a w najlepszym razie chorobie. Smutne to. Nie musisz robić nic, nikogo nie obchodzi jak wygląda Wasza relacja. Jesteś w związku damsko męskim - błogosławieństwo na starcie niezależnie od tego co tak naprawdę relacja sobą prezentuje, wszystkie "odcienie" i układy dozwolone pod warunkiem, że te bardziej kontrowersyjne nie wyjdą poza dom. A nawet jeśli to "zdarza się", "jesteśmy tylko ludźmi".
Odwrotnie jeśli chłopak ma chłopaka.... Na dzień dobry jest zbok, stały bywalec darkroomoów, nosiciel HIV a pewno pod ubraniem nosi koronkową bieliznę. Co z tego, że razem chodzą na Mszę, nie po to by się pokazać... przeciwnie. Co z tego???
Nic mnie bardziej nie wku... niż taka XIX wieczna "moralność". Chcesz być gejem? Ok, tylko tak żeby nikt nie widział, możesz się pieprzyć z kim i jak chcesz ale nie zwracaj na siebie uwagi. Orgie, sponsoring, zdrady, seksustawki, pedofilia.... Wszystko to może kwitnąć w takim społeczeństwie w najlepsze pod warunkiem, że nie będzie za bardzo wystawać spod dywanu...
ALE
Powiedz wprost, że masz stałego jedynego chłopaka, którego kochasz?
Niewybaczalne.
Wszystko zależy od środowiska a przede wszystkim człowieka. Jeśli w Warszawie idę do lekarza i rozmawiamy o życiu, pada pytanie czy ktoś się mną opiekuję moge spokojnie powiedzieć o moim Misiakosie. Wiem jaka będzie reakcja bo ukazanie jakiejkolwiek innej równałoby się z zaliczeniem do tzw. ciemnogrodu. Niezależnie od przekonań nikt nie chce sobie na to pozwolić... Choć i może to nie jest wszędzie zasadą jeśli przyjrzeć się reakcji sporej części sejmu na wystąpienie posła Biedronia...
Zupełnie inaczej sytuacją wygląda gdy zmienimy środowisko. Z dala od szklanych gmachów siedzib wielkich korporacji nadal homoseksualim jest równoznaczny jakiemuś zboczeniu a w najlepszym razie chorobie. Smutne to. Nie musisz robić nic, nikogo nie obchodzi jak wygląda Wasza relacja. Jesteś w związku damsko męskim - błogosławieństwo na starcie niezależnie od tego co tak naprawdę relacja sobą prezentuje, wszystkie "odcienie" i układy dozwolone pod warunkiem, że te bardziej kontrowersyjne nie wyjdą poza dom. A nawet jeśli to "zdarza się", "jesteśmy tylko ludźmi".
Odwrotnie jeśli chłopak ma chłopaka.... Na dzień dobry jest zbok, stały bywalec darkroomoów, nosiciel HIV a pewno pod ubraniem nosi koronkową bieliznę. Co z tego, że razem chodzą na Mszę, nie po to by się pokazać... przeciwnie. Co z tego???
Nic mnie bardziej nie wku... niż taka XIX wieczna "moralność". Chcesz być gejem? Ok, tylko tak żeby nikt nie widział, możesz się pieprzyć z kim i jak chcesz ale nie zwracaj na siebie uwagi. Orgie, sponsoring, zdrady, seksustawki, pedofilia.... Wszystko to może kwitnąć w takim społeczeństwie w najlepsze pod warunkiem, że nie będzie za bardzo wystawać spod dywanu...
ALE
Powiedz wprost, że masz stałego jedynego chłopaka, którego kochasz?
Niewybaczalne.
wtorek, 15 listopada 2011
Nowości i Trendy w modzie męskiej - subiektywny wybór Kota :)
2. Luźno "na górze" (ileż bym dał, żeby polscy panowie nie mylili marynarki ze strojem płetwonurka...)
3. Zwężanie "u dołu"- ściągacze, marchewki, rurki cały czas mają się dobrze.
4. Włosy - króciótko po bokach i z tyłu, góra znacznie dłuższa postawiona lub zaczesana do tyłu.5. Golf - zawsze obecny, w tym sezonie podobno także modny.
6. Czarny, biały, szary, turkusowy, burgundowy, fuksja, chabrowy, miodowy.
7. Skóra
Foto: ZARA, listopad 11
sobota, 12 listopada 2011
O staniu przy garach
Bardzo szybko podzieliśmy między siebie aktywności. Wyszło samo. Przed pierwszą wizytą wysprzątałem generalnie mieszkanie kierując się moim poczuciem porządku.. A już drugiego dnia Miś wykorzystywał okazje wszelakie by "dosprzątać" kąty.. Coś się rozsypało hydraulikom na podłodze w łazience a Misiakoso doprowadził całość do laboratoryjnej czystości. Plamka na blacie kuchennym i już cały blat lśni czystością jak nigdy.
Ja ze swojej strony szerokim łukiem omijałem na zakupach produkty przetworzone i zapychacze tłumacząc, że to wszystko umiem zrobić sam - taniej i lepiej. I tak wyszło, że gary to moje niepodzielne królestwo.
Bardzo nie lubię "nowoczesnych" książek kucharskich. Zastanawiam się czasem czy przepisy kierowane są rzeczywiście do osoby zajmującej się kuchnia jako obowiązkiem czy też do kogoś kto tak z czapy raz na kwartał chce się pobawić w kuchnię
Zwykły sos pieczarkowy, otwieram niedawno wydaną książkę kucharką. No cóż, okazuje się, że muszę mieć dwa rodzaje wina, egzotyczne przyprawy, najlepiej w formie niezmielonej... A wszystko to jeszcze poddać obróbce w taki sposób by już nic tego dnia poza sosem pieczarkowym nie robić. Z drugiej strony jest opcja wszelkich fixów i garmaży, mniej pracochłonna, względnie tańsza. Ale tylko względnie, nie mówiąc o jakości składników, szkodliwym dodatkom czy lichym wykonaniu.
Kuchnia powinna być zdrowa, smaczna i oszczędna zarówno w zakresie nakładów jak i czasu. Nie do pogodzenia? Da się! Poszukałem w książkach z czasów dziadków
Z "Książki kucharskiej dla samotnych i zakochanych" nauczyłem się podstaw. Po raz pierwszy wydana w latach 50. mówi jak z podstawowych składników (innych nie było) w kilka minut zrobić mnóstwo dań. Nie powalają na kolana ale pozwalają przetrwać opierając się wyłącznie na własnej produkcji. Sama książka jest nie tylko zbiorem przepisów. Zawiera dziesiątki porad i tricków pozwalających lepiej zorganizować czas gotowania, uniknąć podstawowych błędów początkującego czy wreszcie poradzić sobie z gotowaniem w skrajnie trudnych warunkach...
Co i w jakiej kolejności kupić do kuchni jeśli nie mamy ani sprzętu i garnków ani funduszy (tak zaczynałem samodzielne mieszkanie i rady z książki mnie uratowały). Jak i co gotować mieszkając w pokoju bez kuchni (nigdy nie wiadomo co życie przyniesie). Przepisy na prowizoryczny palnik spirytusowy, prodiż. Zasady przechowywania żywności dla nie posiadających lodówki :D
Dobra, nie ma się co śmiać bo ta najgorsza fala kryzysu cały czas idzie.
Później przestawiłem się na książki z lat 70. i 80. Takie same jak czasy - dalej bardzo skromnie ale gdzieniegdzie w przepisach można poczuć powiew "luksusu". Nauczyłem się kilku nowych potraw, placka drożdżowego z kruszonką, znalazłem tez przepis na sos pieczarkowy. Da się bez wina ;). Dania były na tyle dobre, że przepisy szybko poszyły w świat.
Smak i jakość potrawy nie zależy od ilości wyszukanych składników czy nawet budżetu. Jak w każdej dziedzinie życia liczy się przede wszystkim know how. Właściwe proporcje, umiejętności, doświadczenie i wiedza na temat samych składników i ich "zachowań" w procesie obróbki. Zrozumiałem to czytając książki Julii Child... ale o tym następnym razem.
Smak i jakość potrawy nie zależy od ilości wyszukanych składników czy nawet budżetu. Jak w każdej dziedzinie życia liczy się przede wszystkim know how. Właściwe proporcje, umiejętności, doświadczenie i wiedza na temat samych składników i ich "zachowań" w procesie obróbki. Zrozumiałem to czytając książki Julii Child... ale o tym następnym razem.
Gotowanie to niesamowita frajda, umiejętność pożyteczna dla innych i samego kuchcika ;). Przynosi grube oszczędności, które można przeznaczyć na rzeczy niewykonalne w domowych warunkach.
Ciekawe danie sprawdzi się nie tylko gdy przyjdą goście ale w każdej sytuacji gdy chcemy obdarować kogoś, zamiast przysłowiowego kwiatka :D Same plusy - dobra inwestycja czasu.
wtorek, 8 listopada 2011
Obiad u rodziców
Sobota, od przebudzenia w Miśkowych ramionach myślałem o obiedzie....
Po raz pierwszy mieliśmy jako para zjeść wspólny obiad z moimi rodzicami. Wiedziałem, że bedzie dobrze ale się bałem. Nie wiem, jakiegoś nieoczekiwanego zwrotu akcji? Wiedziałem, że i M. trochę się stresuje przed tą chwilą. Rano podjechaliśmy jeszcze do Tesco na Kabatach zamienić mój bon Sodexo na parę drobiazgów do lodówki i najważniejszą bitą śmietanę do obiecanych gorfrów. Przy okazji spotkaliśmy się z D. , krótki spacer w okolicach Powsina bo czas naglił...
Wsiedliśmy do autobusu na Bródno, w klatce piersiowej poczułem ból... Taka ważna chwila a w sytuacji gdy finanse sypią się jak z domek z kart i coraz bliższa perspektywa powrotu do rodziców, od ich stosunku do Miśka zależy bardzo wiele...
Wchodzimy do mieszkanka.Przywitał nas mój pies - Negra. Rzucił się na mnie radośnie jak ma zwyczaju, Miśka nie znał więc obszczekał. Zaraz pojawiła się mama. Przywitała nas ciepło. W pokoju już siedział tata. Misiakos mimo, że sam mógł czuć się zdenerwowany zaczął rozmowę z tatą od ostatnich nowinek w polityce. Później przyłączyła się mama dodając perypetie o swojej pracy. Misiakosek bardzo aktywnie prowadził dyskusje, zadawał wiele pytań okazując moim rodzicom szczere zainteresowanie. Po prostu spisał się znakomicie a po godzinie zdobył sympatię Negry i szefowej domowej sfory Pepy. W ciągu kilku minut zrozumiałem, że moje wszystkie obawy nijak się miały do rzeczywistości.
Miłe spotkanie, ważna chwila... Ale na luzie. Nie padło ani jedno pytanie o naszą relację, nic z tych rzeczy.
Na koniec poszliśmy do mojego pokoiku... Przetestować łóżko. Jest prawie dwa razy szersze od tego, na którym sypiamy tu :) Trochę mnie to przez chwilę zaniepokoiło ;) no ale i tak małe są szanse na spanie w odległości. Nadchodzi zima, CO coraz droższe.......
Po raz pierwszy mieliśmy jako para zjeść wspólny obiad z moimi rodzicami. Wiedziałem, że bedzie dobrze ale się bałem. Nie wiem, jakiegoś nieoczekiwanego zwrotu akcji? Wiedziałem, że i M. trochę się stresuje przed tą chwilą. Rano podjechaliśmy jeszcze do Tesco na Kabatach zamienić mój bon Sodexo na parę drobiazgów do lodówki i najważniejszą bitą śmietanę do obiecanych gorfrów. Przy okazji spotkaliśmy się z D. , krótki spacer w okolicach Powsina bo czas naglił...
Wsiedliśmy do autobusu na Bródno, w klatce piersiowej poczułem ból... Taka ważna chwila a w sytuacji gdy finanse sypią się jak z domek z kart i coraz bliższa perspektywa powrotu do rodziców, od ich stosunku do Miśka zależy bardzo wiele...
Wchodzimy do mieszkanka.Przywitał nas mój pies - Negra. Rzucił się na mnie radośnie jak ma zwyczaju, Miśka nie znał więc obszczekał. Zaraz pojawiła się mama. Przywitała nas ciepło. W pokoju już siedział tata. Misiakos mimo, że sam mógł czuć się zdenerwowany zaczął rozmowę z tatą od ostatnich nowinek w polityce. Później przyłączyła się mama dodając perypetie o swojej pracy. Misiakosek bardzo aktywnie prowadził dyskusje, zadawał wiele pytań okazując moim rodzicom szczere zainteresowanie. Po prostu spisał się znakomicie a po godzinie zdobył sympatię Negry i szefowej domowej sfory Pepy. W ciągu kilku minut zrozumiałem, że moje wszystkie obawy nijak się miały do rzeczywistości.
Miłe spotkanie, ważna chwila... Ale na luzie. Nie padło ani jedno pytanie o naszą relację, nic z tych rzeczy.
Na koniec poszliśmy do mojego pokoiku... Przetestować łóżko. Jest prawie dwa razy szersze od tego, na którym sypiamy tu :) Trochę mnie to przez chwilę zaniepokoiło ;) no ale i tak małe są szanse na spanie w odległości. Nadchodzi zima, CO coraz droższe.......
poniedziałek, 7 listopada 2011
Woda w domu :D
Ostatni weekend śmiało można określić jako pełen wrażeń :). W piątek cały dzień żyłem chwilą gdy odbiorę Misiaka z Centralnego. Zdążyłem wysprzątać pozostałości po walce z karaluchami.
Na koniec musiałem uprać wszystkie tkaniny. Włączyłem pralkę i zacząłem szykować szklaną miskę na pływające tealighty (swoją drogą fajny patent). Przechodzę z tą miską przez przedpokój i widzę jak z łazienki wylewa się falą woda. Okazało się, że w roztargnieniu zostawiłem rurę odpływową pralki na podłodze. Woda zalała łazienkę, przedpokój, kuchnię i wolniej zaczęła się wdzierać do dużego pokoju...
Jakieś plagi egipskie, jak nie robactwo to powodzie. Na szczęście zalanie udało mi się opanować dzięki dużemu zapasowi ręczników - ostatnimi czasy swoją nieskrywaną miłość do szmatek realizowałem zakupem coraz to nowej bielizny łazienkowej :) Najważniejsze, że po wodzie nie było śladu...
A już przez chwilę zapowiadał się nam wieczór pod znakiem misek i wyrzymania mokrych ścierek do wanny. Moglibyśmy śpiewać szanty...
Albo piosenki z "Podróży Pana Kleksa".
Swoją drogą "Meluzyna" to żelazny hit tutejszych imprez. Jakiś czas temu nasza Pani Gospodarz Domu zaczepia mnie: To pan robi te imprezy? Myślę: Oho, już pewno sąsiedzi się skarżą... Szybko dodała: Całe lata nie słyszałam takiej muzyki! Chciałam nawet wziąć koniak i wpaść tam do was ale mąż mnie zatrzymał...
Oczywiście zaprosiłem na kolejną :D W sumie to szkoda, że nie pośpiewaliśmy z Misiakoskiem. Nie było głosu wiodącego na imprezach - W. Tym razem ja miałbym szansę być Abą! ;)
Na koniec musiałem uprać wszystkie tkaniny. Włączyłem pralkę i zacząłem szykować szklaną miskę na pływające tealighty (swoją drogą fajny patent). Przechodzę z tą miską przez przedpokój i widzę jak z łazienki wylewa się falą woda. Okazało się, że w roztargnieniu zostawiłem rurę odpływową pralki na podłodze. Woda zalała łazienkę, przedpokój, kuchnię i wolniej zaczęła się wdzierać do dużego pokoju...
Jakieś plagi egipskie, jak nie robactwo to powodzie. Na szczęście zalanie udało mi się opanować dzięki dużemu zapasowi ręczników - ostatnimi czasy swoją nieskrywaną miłość do szmatek realizowałem zakupem coraz to nowej bielizny łazienkowej :) Najważniejsze, że po wodzie nie było śladu...
A już przez chwilę zapowiadał się nam wieczór pod znakiem misek i wyrzymania mokrych ścierek do wanny. Moglibyśmy śpiewać szanty...
Albo piosenki z "Podróży Pana Kleksa".
Swoją drogą "Meluzyna" to żelazny hit tutejszych imprez. Jakiś czas temu nasza Pani Gospodarz Domu zaczepia mnie: To pan robi te imprezy? Myślę: Oho, już pewno sąsiedzi się skarżą... Szybko dodała: Całe lata nie słyszałam takiej muzyki! Chciałam nawet wziąć koniak i wpaść tam do was ale mąż mnie zatrzymał...
Oczywiście zaprosiłem na kolejną :D W sumie to szkoda, że nie pośpiewaliśmy z Misiakoskiem. Nie było głosu wiodącego na imprezach - W. Tym razem ja miałbym szansę być Abą! ;)
czwartek, 3 listopada 2011
Halloween 2 dni później
Nie :) wcale nie uległem nowej modzie. Można powiedzieć, że to ona przyszła (a właściwie przypełzała) do mnie sama. Już wyjaśniam...
Mieszkanko mieści się w całkiem sporym bloku z windami i zsypami. Co jakiś czas wieczorem natrafiałem na karalucha w kuchni czy łazience ale wiedziałem, że są w bloku. Ostatnio zauważałem je coraz częściej. Być może to moja wina ale nigdy nie miałem takich problemów w domu i nie wiedziałem za bardzo co robić. Z Misiakosem doszliśmy do wniosku, że trzeba się ich pozbyć póki jest mało.
Dziś kupiłem pierwszy w życiu środek owadobójczy w sprayu - do owadów biegających. Misiakos prosił, żebym wstrzymał się do jego powrotu w piątek, że razem jest raźniej. Chciałem zaoszczędzić mu takich robót a weekend wypełnić przyjemniejszymi sprawami. W sumie nigdy nie pozbywałem się robactwa więc myślałem, że będzie jak w reklamie - psiknę, karaluszki odwalą kitę a potem tylko szybko odkurzyć i wyszorować podłogi...
Środowy wieczór uznałem na najlepszy, żeby w czwartek upiec coś dobrego i na spokojnie zaplanować kogo odwiedzimy i gdzie pojedziemy w następne dni. Pierwszy obiad z moimi rodzicami, cmentarze, wspólna spowiedź, kolejny obiad z zaprzyjaźnioną parą dziewczyn, spotkanie z U. (wszystko trzeba logistycznie rozplanować :).
Wracając do naszych "zwierzątek". Zdjąłem nakrętkę i zgodnie z zaleceniami zacząłem psikać w podejrzanych zakamarkach za lodówką i szafkami. Nagle sytuacja mnie zaskoczyła. Karaluchy wcale nie pozostały unieszkodliwione w kryjówkach ale zaczęły gremialnie z nich wyłazić. Zajęły podłogę w kuchni... Nie wierzyłem własnym oczom, że jest ich tak dużo. Zacząłem psikać bezpośrednio coraz bardziej przestraszony rozwojem wypadków.
W pewnym momencie poczułem, że się duszę. Karaluchy dalej pełzały a ja wyleciałem na balkon i dzownię do Misiakosa. Tak się krztusiłem, że z trudem powiedziałem co się dzieję. Misiak przerażony, prosił żebym zadzwonił po karetkę. Uznałem, że sytuacja jeszcze tego nie wymaga, nie rozłączając się założyłem na gołe ciało spodnie i plastikową kurtkę i wyleciałem z domu. Misiak w tym czasie znalazł informacje jak się zachować gdy taki środek dusi. Okazało się, że dobrze zrobiłem.
Po godzinnym spacerze znów mogłem oddychać i wróciłem do domu. Tam czekała mnie kolejna niespodzianka. Godzina już grubo po 23 a w całym mieszkaniu pełzają dogorywające karaluchy. Wszędzie, na ścianach, suficie, podłodze, meblach... Ten widok zapamiętam na zawsze i już teraz na samą myśl dostaję odruchów wymiotnych. Nie wyobrażam sobie zaśnięcia w takim "towarzystwie". Rodzice mieszkają dokładnie na przeciwległym końcu Warszawy - ponad 20 km. Z Misiakiem doszliśmy jednak do wniosku, że najlepiej będzie jeśli zanocuje u nich. Niestety nie ma bezpośredniego autobusu. Nocne - wiadomo...
Wybrałem mój niezawodny rower, spakowałem sakwy i ok godziny 1:00 w nocy wyruszyłem. Misiakos, mimo, że padnięty poprosił żebym bezwarunkowo zadzwonił kiedy dojadę. Miałem pewne opory, w końcu nie takie rzeczy się robiło a wiem, że dziś był od świtu na nogach i ciężko pracował na powietrzu. Jak przystało na Misiolina w takich sytuacjach postawił sprawę jednoznacznie - mam dzwonić i już a on dodatkowo nastawi sobie budzik na drugą, jakby zasnął.
Zamknąłem z pewnym obrzydzeniem mieszkanie i wyruszyłem. Dziś w nocy mgła jak mleko, jadąc przy Wiśle nie widziałem nawet drugiego brzegu a całe miasto wygląda jak filmów grozy - opustoszałe, spowite gęstą mgłą. Dla otuchy puściłem w słuchawkach Arp Life ale ta muzyka zupełnie nie "grała" z tym co mijałem. Trochę jak z początku horroru - jadą sobie bohaterzy filmu autem słuchając najczęściej starych wesołych przebojów a wokół narasta atmosfera grozy... Tak właśnie się czułem :)
Ostatnie kilometry jechałem wzdłuż największej warszawskiej nekropolii - Cmentarza Bródnowskiego. W pewnym momencie na ścieżce zauważyłem dynię z wyciętymi oczodołami i kłami. W środku miała palącą się świeczkę. Nie spodziewałem się czegoś takiego, zwłaszcza dziś w środku nocy. Ok, zwykła dynia, ta moda już i u nas święci trumfy. Tylko co do jasnej h....... ta dynia robi przy murze cmentarnym w środku nocy 3 XI, musiała zostać zapalona niedawno skoro cały czas się tli. Nie zastanawiałem się dłużej tylko przyspieszyłem do 30 km/h (w końcu po coś swego czasu wykosztowałem się na półkolarkę).
Myśl o Misiakosku cały czas dawała mi siłę, w głowie tylko godzina druga i ta krótka rozmowa z Ukochanym. W końcu się udało, dotarłem bezpiecznie do domu rodziców i cichutko zainstalowałem się w swoim starym pokoju. Zadzwoniłem do Misiakosa, odebrał od razu. Wymieniliśmy czułości i po kilku minutach zasnął trzymając słuchawkę, słyszałem już tylko spokojny oddech. Dopiero teraz mógł....
Kocham Cię!
Mieszkanko mieści się w całkiem sporym bloku z windami i zsypami. Co jakiś czas wieczorem natrafiałem na karalucha w kuchni czy łazience ale wiedziałem, że są w bloku. Ostatnio zauważałem je coraz częściej. Być może to moja wina ale nigdy nie miałem takich problemów w domu i nie wiedziałem za bardzo co robić. Z Misiakosem doszliśmy do wniosku, że trzeba się ich pozbyć póki jest mało.
Dziś kupiłem pierwszy w życiu środek owadobójczy w sprayu - do owadów biegających. Misiakos prosił, żebym wstrzymał się do jego powrotu w piątek, że razem jest raźniej. Chciałem zaoszczędzić mu takich robót a weekend wypełnić przyjemniejszymi sprawami. W sumie nigdy nie pozbywałem się robactwa więc myślałem, że będzie jak w reklamie - psiknę, karaluszki odwalą kitę a potem tylko szybko odkurzyć i wyszorować podłogi...
Środowy wieczór uznałem na najlepszy, żeby w czwartek upiec coś dobrego i na spokojnie zaplanować kogo odwiedzimy i gdzie pojedziemy w następne dni. Pierwszy obiad z moimi rodzicami, cmentarze, wspólna spowiedź, kolejny obiad z zaprzyjaźnioną parą dziewczyn, spotkanie z U. (wszystko trzeba logistycznie rozplanować :).
Wracając do naszych "zwierzątek". Zdjąłem nakrętkę i zgodnie z zaleceniami zacząłem psikać w podejrzanych zakamarkach za lodówką i szafkami. Nagle sytuacja mnie zaskoczyła. Karaluchy wcale nie pozostały unieszkodliwione w kryjówkach ale zaczęły gremialnie z nich wyłazić. Zajęły podłogę w kuchni... Nie wierzyłem własnym oczom, że jest ich tak dużo. Zacząłem psikać bezpośrednio coraz bardziej przestraszony rozwojem wypadków.
W pewnym momencie poczułem, że się duszę. Karaluchy dalej pełzały a ja wyleciałem na balkon i dzownię do Misiakosa. Tak się krztusiłem, że z trudem powiedziałem co się dzieję. Misiak przerażony, prosił żebym zadzwonił po karetkę. Uznałem, że sytuacja jeszcze tego nie wymaga, nie rozłączając się założyłem na gołe ciało spodnie i plastikową kurtkę i wyleciałem z domu. Misiak w tym czasie znalazł informacje jak się zachować gdy taki środek dusi. Okazało się, że dobrze zrobiłem.
Po godzinnym spacerze znów mogłem oddychać i wróciłem do domu. Tam czekała mnie kolejna niespodzianka. Godzina już grubo po 23 a w całym mieszkaniu pełzają dogorywające karaluchy. Wszędzie, na ścianach, suficie, podłodze, meblach... Ten widok zapamiętam na zawsze i już teraz na samą myśl dostaję odruchów wymiotnych. Nie wyobrażam sobie zaśnięcia w takim "towarzystwie". Rodzice mieszkają dokładnie na przeciwległym końcu Warszawy - ponad 20 km. Z Misiakiem doszliśmy jednak do wniosku, że najlepiej będzie jeśli zanocuje u nich. Niestety nie ma bezpośredniego autobusu. Nocne - wiadomo...
Wybrałem mój niezawodny rower, spakowałem sakwy i ok godziny 1:00 w nocy wyruszyłem. Misiakos, mimo, że padnięty poprosił żebym bezwarunkowo zadzwonił kiedy dojadę. Miałem pewne opory, w końcu nie takie rzeczy się robiło a wiem, że dziś był od świtu na nogach i ciężko pracował na powietrzu. Jak przystało na Misiolina w takich sytuacjach postawił sprawę jednoznacznie - mam dzwonić i już a on dodatkowo nastawi sobie budzik na drugą, jakby zasnął.
Zamknąłem z pewnym obrzydzeniem mieszkanie i wyruszyłem. Dziś w nocy mgła jak mleko, jadąc przy Wiśle nie widziałem nawet drugiego brzegu a całe miasto wygląda jak filmów grozy - opustoszałe, spowite gęstą mgłą. Dla otuchy puściłem w słuchawkach Arp Life ale ta muzyka zupełnie nie "grała" z tym co mijałem. Trochę jak z początku horroru - jadą sobie bohaterzy filmu autem słuchając najczęściej starych wesołych przebojów a wokół narasta atmosfera grozy... Tak właśnie się czułem :)
Ostatnie kilometry jechałem wzdłuż największej warszawskiej nekropolii - Cmentarza Bródnowskiego. W pewnym momencie na ścieżce zauważyłem dynię z wyciętymi oczodołami i kłami. W środku miała palącą się świeczkę. Nie spodziewałem się czegoś takiego, zwłaszcza dziś w środku nocy. Ok, zwykła dynia, ta moda już i u nas święci trumfy. Tylko co do jasnej h....... ta dynia robi przy murze cmentarnym w środku nocy 3 XI, musiała zostać zapalona niedawno skoro cały czas się tli. Nie zastanawiałem się dłużej tylko przyspieszyłem do 30 km/h (w końcu po coś swego czasu wykosztowałem się na półkolarkę).
Myśl o Misiakosku cały czas dawała mi siłę, w głowie tylko godzina druga i ta krótka rozmowa z Ukochanym. W końcu się udało, dotarłem bezpiecznie do domu rodziców i cichutko zainstalowałem się w swoim starym pokoju. Zadzwoniłem do Misiakosa, odebrał od razu. Wymieniliśmy czułości i po kilku minutach zasnął trzymając słuchawkę, słyszałem już tylko spokojny oddech. Dopiero teraz mógł....
Kocham Cię!
wtorek, 1 listopada 2011
Hejnał jako budzik
Mam problemy z porannym wstawaniem. Można powiedzieć lenistwo :) Biorę na to poprawkę. Dochodzi coś jeszcze, taka świadomość, że nikt na Ciebie nie czeka. Czy wyjdziesz z domu o 9, czy też przeleżysz w łóżku cały dzień - dla świata bez różnicy. Nawet zaczynam tęsknić za "kochanymi" klientami. Czasem potrafiło być gorąco, kląłem tę pracę przynamniej raz w tygodniu. Tylko ciężko nic nie robić.
Lekarz dał mi receptę na antydepresanty. Tłumaczył, że nawet jeśli jeszcze nie do końca czuję się nieszczęśliwy to branie ich zabezpieczy przed kryzysem i utratą serotoniny. Nie wiem czy jest wydarzanie, które mogłoby doprowadzić mnie do prawdziwej depresji kiedy przez życie idę z Misiakosem. Póki co nie zrealizowałem tej recepty. Mimo zapewnień, że lek nie uzależnia trochę się boję ingerować w swój humor jakąś chemią.
Lekarz dał mi receptę na antydepresanty. Tłumaczył, że nawet jeśli jeszcze nie do końca czuję się nieszczęśliwy to branie ich zabezpieczy przed kryzysem i utratą serotoniny. Nie wiem czy jest wydarzanie, które mogłoby doprowadzić mnie do prawdziwej depresji kiedy przez życie idę z Misiakosem. Póki co nie zrealizowałem tej recepty. Mimo zapewnień, że lek nie uzależnia trochę się boję ingerować w swój humor jakąś chemią.
niedziela, 30 października 2011
Arp Life
Dziś po przeszło pół roku poszukiwań zdobyłem jedyną w dorobku płytę długo grającą Arp Life "Jumbo Jet" z 1977 roku.
Arp Life to polski zespół studyjny tworzący szeroko pojętą muzykę użytkową. Twórcy jako pierwsi w Polsce opierali swoje brzmienie na syntezatorach. Muzyka Arp Life była wykorzystywana jako jingle w Polskim Radio i TVP, muzyka filmowa (także w ZSRR i innych Demoludach) czy tło dla Kronik Filmowych. Działalności grupy patronowali Maciej Śniegocki i Andrzej Korzyński.
Osobiście uważam, że wybór twórczości Arp Life na "brzmienie późnego Gierka" (ich muzyka obecna jest w tym okresie prawie wszędzie) wpisuję się w wizję Polski, kraju nowoczesnego, korzystającego z prekursorskich osiągnięć także w muzyce i ma nierozerwalny związek z propagandą sukcesu.
Żałuję, że dziś stoi zakurzona gdzieś na końcu archiwów a jej niewielki fragment pamiętają wyłącznie znawcy czy osoby drążące temat (aż do znalezienia "odpowiedzialnego" za syntetyczne plumkania w Polsce późnego Gierka - to ja:)). Oddałbym wiele za kluczyki do tego archiwum...
Przed Państwem ARP LIFE i niedostępny nigdzie indziej "Hotel Victoria" (no dobra, wrzuciłem go także na mojego chomika :P - corridore).
Kot
Misiakos mówi: "piosenka tak pozytywna jak mój Kicia.... Bardzo przyjemna jak z dobrych filmów komediowych z wątkami miłosnymi..."
Jak dalej będę go tak nią "katował" nasz Amator któregoś dnia wyląduję złamany na pół na pustym Kocim łbie :P
Arp Life to polski zespół studyjny tworzący szeroko pojętą muzykę użytkową. Twórcy jako pierwsi w Polsce opierali swoje brzmienie na syntezatorach. Muzyka Arp Life była wykorzystywana jako jingle w Polskim Radio i TVP, muzyka filmowa (także w ZSRR i innych Demoludach) czy tło dla Kronik Filmowych. Działalności grupy patronowali Maciej Śniegocki i Andrzej Korzyński.
Osobiście uważam, że wybór twórczości Arp Life na "brzmienie późnego Gierka" (ich muzyka obecna jest w tym okresie prawie wszędzie) wpisuję się w wizję Polski, kraju nowoczesnego, korzystającego z prekursorskich osiągnięć także w muzyce i ma nierozerwalny związek z propagandą sukcesu.
Żałuję, że dziś stoi zakurzona gdzieś na końcu archiwów a jej niewielki fragment pamiętają wyłącznie znawcy czy osoby drążące temat (aż do znalezienia "odpowiedzialnego" za syntetyczne plumkania w Polsce późnego Gierka - to ja:)). Oddałbym wiele za kluczyki do tego archiwum...
Przed Państwem ARP LIFE i niedostępny nigdzie indziej "Hotel Victoria" (no dobra, wrzuciłem go także na mojego chomika :P - corridore).
Kot
Misiakos mówi: "piosenka tak pozytywna jak mój Kicia.... Bardzo przyjemna jak z dobrych filmów komediowych z wątkami miłosnymi..."
Jak dalej będę go tak nią "katował" nasz Amator któregoś dnia wyląduję złamany na pół na pustym Kocim łbie :P
Etykiety:
70s,
80s,
arp life,
arp-life,
blog geja,
blog pary gejów,
jumbo jet,
Korzyński,
muzyka elektroniczna prl
sobota, 29 października 2011
Dwie Myszki i Biedronka
Przez kilka ostatnich lat marzyłem o relacji głębokiej, wielopłaszczyznowej, opartej na poświęceniu dla drugiej osoby, dawaniu bez oczekiwania na wzajemność (Misiakos określił to nie-handlowaniem w miłości).
Jest...
Pracowałem w korporacji, kilka lat bez przerwy z zarobkami powyżej tak zwanej średniej krajowej. Miałem okazję obserwować pary z trudnościami finansowymi. Zawsze w takich sytuacjach myślałem w duchu: bez zastanowienia oddałbym tę pracę za kochanego chłopaka. Nie ma nic smutniejszego niż iść przez życie samemu. We dwóch można sprostać każdej burzy.
Pamiętam, że na początku naszej relacji mówiłem Misiakowi, że gdybym mógł sobie wybrać los wolałbym pracować na kasie w Biedronce i wrócić po tej pracy do kogoś kogo z wzajemnością kocham niż piąć się po szczebelkach kariery w samotności, zapełniając pustkę coraz droższymi zabawkami.
Być może to zuchwałość, niedojrzała modlitwa ale wiele razy prosiłem Pana Boga by zabrał tę pracę ale w końcu dał mi okazję poznać Tego, z którym będę szedł..............................
Dwa dni po oficjalnym związaniu się z Misiakosem korporacja pożegnała się ze mną. Szok dla mnie, współpracowników czy przełożonego bo za jednym zamachem wycięto w pień zgrany, niezmienny w składzie od lat zespół. Pomyślałem wtedy tylko, że dano mi okazję sprawdzić na ile moje marzenia o wspomnianej zamianie "kasy" na uczucia był dojrzałe. Bez chwili wahania: Były, i to jak!!!
Pierwsze obawy jakie się pojawiły to nie pytania o dalszą karierę. Zastanawiałem się ile czasu w tej sytuacji będę w stanie utrzymać sporą kawalerkę w jednej z najlepszych warszawskich dzielnic. Co się stanie jeśli wrócę do rodziców, czy zmieścimy się w moim 7 metrowym pokoiku. Rozmowy z rodzicami, jak zareagują na Misiaka w ich domu. Wreszcie jakieś takie moje strachy jak M. będzie patrzył na chłopaka, który musi każdą złotówkę oglądać z dwóch stron, być możę czasem nieznośnego. Uciął ostro, najbardziej stanowczym głosem :
Kocham Cię, rozumiesz? Rozumiesz? Rozumiesz???
W tedy zrozumiałem, że takie strachy były wręcz obrazą dla tego jak rozumie słowo kocham....
Pierwsze kilka dni były szokiem ale z pomocą innych szybko zacząłem się podnosić. Propozycje z innych działów, z których po krótkiej przerwie by odpocząć zamierzam skorzystać. Wreszcie pomoc... Taty. Tego nie docenianego wiele razy przeze mnie rodzica. Tata na wieść o tym co się stało nie bawił się w pocieszanie. Szybko pomógł mi w znalezieniu całkiem ciekawego zajęcia na przeczekanie. Wymaga odrobiny odwagi i wysiłku ale trzeba przeżyć. Dziś idę na dłużej, kiedy przychodzi strach modlę się krótko, myślę chwilę o Misiakosku...
Zostaliśmy jak dwie biedne Myszki. On student dzienny, czasem dorobi korkami, ja (jak wyżej ;)). Nie mamy na wyjścia, drogie prezenty, egzotyczne dania w restauracjach.
I co z tego???
Mimo przeszkód finansowych, czasem dystansu naszych rodzin, ludzi nieżyczliwych, cynicznego śmiechu z naszej relacji MAMY SIEBIE.
Mamy ze wszystkimi konsekwencjami jakie te słowa na różnych płaszczyznach niosą.
Jest...
Pracowałem w korporacji, kilka lat bez przerwy z zarobkami powyżej tak zwanej średniej krajowej. Miałem okazję obserwować pary z trudnościami finansowymi. Zawsze w takich sytuacjach myślałem w duchu: bez zastanowienia oddałbym tę pracę za kochanego chłopaka. Nie ma nic smutniejszego niż iść przez życie samemu. We dwóch można sprostać każdej burzy.
Pamiętam, że na początku naszej relacji mówiłem Misiakowi, że gdybym mógł sobie wybrać los wolałbym pracować na kasie w Biedronce i wrócić po tej pracy do kogoś kogo z wzajemnością kocham niż piąć się po szczebelkach kariery w samotności, zapełniając pustkę coraz droższymi zabawkami.
Być może to zuchwałość, niedojrzała modlitwa ale wiele razy prosiłem Pana Boga by zabrał tę pracę ale w końcu dał mi okazję poznać Tego, z którym będę szedł..............................
Dwa dni po oficjalnym związaniu się z Misiakosem korporacja pożegnała się ze mną. Szok dla mnie, współpracowników czy przełożonego bo za jednym zamachem wycięto w pień zgrany, niezmienny w składzie od lat zespół. Pomyślałem wtedy tylko, że dano mi okazję sprawdzić na ile moje marzenia o wspomnianej zamianie "kasy" na uczucia był dojrzałe. Bez chwili wahania: Były, i to jak!!!
Pierwsze obawy jakie się pojawiły to nie pytania o dalszą karierę. Zastanawiałem się ile czasu w tej sytuacji będę w stanie utrzymać sporą kawalerkę w jednej z najlepszych warszawskich dzielnic. Co się stanie jeśli wrócę do rodziców, czy zmieścimy się w moim 7 metrowym pokoiku. Rozmowy z rodzicami, jak zareagują na Misiaka w ich domu. Wreszcie jakieś takie moje strachy jak M. będzie patrzył na chłopaka, który musi każdą złotówkę oglądać z dwóch stron, być możę czasem nieznośnego. Uciął ostro, najbardziej stanowczym głosem :
Kocham Cię, rozumiesz? Rozumiesz? Rozumiesz???
W tedy zrozumiałem, że takie strachy były wręcz obrazą dla tego jak rozumie słowo kocham....
Pierwsze kilka dni były szokiem ale z pomocą innych szybko zacząłem się podnosić. Propozycje z innych działów, z których po krótkiej przerwie by odpocząć zamierzam skorzystać. Wreszcie pomoc... Taty. Tego nie docenianego wiele razy przeze mnie rodzica. Tata na wieść o tym co się stało nie bawił się w pocieszanie. Szybko pomógł mi w znalezieniu całkiem ciekawego zajęcia na przeczekanie. Wymaga odrobiny odwagi i wysiłku ale trzeba przeżyć. Dziś idę na dłużej, kiedy przychodzi strach modlę się krótko, myślę chwilę o Misiakosku...
Zostaliśmy jak dwie biedne Myszki. On student dzienny, czasem dorobi korkami, ja (jak wyżej ;)). Nie mamy na wyjścia, drogie prezenty, egzotyczne dania w restauracjach.
I co z tego???
Mimo przeszkód finansowych, czasem dystansu naszych rodzin, ludzi nieżyczliwych, cynicznego śmiechu z naszej relacji MAMY SIEBIE.
Mamy ze wszystkimi konsekwencjami jakie te słowa na różnych płaszczyznach niosą.
piątek, 28 października 2011
Start
26.10.2011 8:00 dzwoni telefon, budzę się odbieram
- Kotek wstawaj...
- no już
To dzwonił Misiakosek... Przez poprzednie dni sypiał kilka godzin żeby pogodzić naszą relację z nauką i zobowiązaniami towarzyskimi. Tego dnia mógł spać do 11, odespać zarwane noce, w końcu położył się grubo po północy. Wiedział, że sprawa jest dla mnie ważna, specjalnie nastawił sobie budzik na 8:00 a mnie obudził telefonem i dopilnował żebym się nie spóźnił do umówionego lekarza....
Szczegół, drobiazg? Być może ale to właśnie takie drobiazgi składają się na...
- Kotek wstawaj...
- no już
To dzwonił Misiakosek... Przez poprzednie dni sypiał kilka godzin żeby pogodzić naszą relację z nauką i zobowiązaniami towarzyskimi. Tego dnia mógł spać do 11, odespać zarwane noce, w końcu położył się grubo po północy. Wiedział, że sprawa jest dla mnie ważna, specjalnie nastawił sobie budzik na 8:00 a mnie obudził telefonem i dopilnował żebym się nie spóźnił do umówionego lekarza....
Szczegół, drobiazg? Być może ale to właśnie takie drobiazgi składają się na...
Subskrybuj:
Posty (Atom)