Ostatni weekend śmiało można określić jako pełen wrażeń :). W piątek cały dzień żyłem chwilą gdy odbiorę Misiaka z Centralnego. Zdążyłem wysprzątać pozostałości po walce z karaluchami.
Na koniec musiałem uprać wszystkie tkaniny. Włączyłem pralkę i zacząłem szykować szklaną miskę na pływające tealighty (swoją drogą fajny patent). Przechodzę z tą miską przez przedpokój i widzę jak z łazienki wylewa się falą woda. Okazało się, że w roztargnieniu zostawiłem rurę odpływową pralki na podłodze. Woda zalała łazienkę, przedpokój, kuchnię i wolniej zaczęła się wdzierać do dużego pokoju...
Jakieś plagi egipskie, jak nie robactwo to powodzie. Na szczęście zalanie udało mi się opanować dzięki dużemu zapasowi ręczników - ostatnimi czasy swoją nieskrywaną miłość do szmatek realizowałem zakupem coraz to nowej bielizny łazienkowej :) Najważniejsze, że po wodzie nie było śladu...
A już przez chwilę zapowiadał się nam wieczór pod znakiem misek i wyrzymania mokrych ścierek do wanny. Moglibyśmy śpiewać szanty...
Albo piosenki z "Podróży Pana Kleksa".
Swoją drogą "Meluzyna" to żelazny hit tutejszych imprez. Jakiś czas temu nasza Pani Gospodarz Domu zaczepia mnie: To pan robi te imprezy? Myślę: Oho, już pewno sąsiedzi się skarżą... Szybko dodała: Całe lata nie słyszałam takiej muzyki! Chciałam nawet wziąć koniak i wpaść tam do was ale mąż mnie zatrzymał...
Oczywiście zaprosiłem na kolejną :D W sumie to szkoda, że nie pośpiewaliśmy z Misiakoskiem. Nie było głosu wiodącego na imprezach - W. Tym razem ja miałbym szansę być Abą! ;)
jeszcze w tamtym roku ten kawałek był u mnie w samochodzie na stałe :D
OdpowiedzUsuńhaha :D widać krąży po ludziach...
OdpowiedzUsuń