W tym dniu zwykle jestem chory. Bynajmniej nie chodzi o cierpienia duszy, tak powszechne gdy ta najważniejsza w tym dniu liczba zaczyna być wysoka. Może to być jesień a może jakieś bardzo specyficzne uczulenie aktywujące się w końcówce września.
Niemniej jednak staram się aby zawsze coś wyprawić, choćby symbolicznie. Tak samo w tym roku. Urodziny spędzałem wyjątkowo nie u siebie a u M. Postanowiliśmy stanąć na wysokości zadania, przygotowaliśmy zarówno danie główne - naleśniki meksykańskie jak i ciasto a dokładniej murzynka z buraków (genialne ciasto, ja robię z tego przepisu: http://kulinarnamekka.com/czekoladowe-ciasto-burakami-niesamowicie-soczyste/). Goście przynieśli wino i było naprawdę miło. Trochę brakowało mi tych szalonych stanów, które zdarzało mi się łapać kiedy jeszcze byłem sam i nikt mi nie liczył alkoholu. Ale wiem, że to troska. W końcu też znalazło się miejsce na śmiechy i na nocne rozmowy do 3ciej.
Zauważyłem, że w pewnym momencie człowiek przestaje liczyć, które to urodziny. Nie ma kryzysów, najgorzej było tak koło 25tych urodzin. Tak patrzyłem w lustro, szukałem znaków upływającego czasu na skórze ale później już nigdy to nie wróciło. Być może coś pojawi się w przyszłości. Witkowski pisał, chyba w tej najnowszej książce, że 30stka to taki wiek, w który wchodzi się jako młody facet a im bliżej końca tym bardziej wychodzi dziad. Dziad czy nie-dziad jakoś też na jakimś etapie przestałem zwracać uwagę, na to jak jestem odbierany w sensie fizycznym. To nie znaczy, że przestałem dbać o siebie, za to nie ma takich sytuacji jak jeszcze kilka lat temu. Kiedy jakiś chłopak dłużej spojrzał się na ulicy to już pojawiały się rozważania - czy to tak ładnie dziś wyglądam czy może mam coś na twarzy. Dziś te akcenty są rozłożone zupełnie inaczej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz