Dziś z M. wybraliśmy się na krakowski Kazimierz. Dzielnica legenda a jakoś nigdy wcześniej nie było nam po drodze. Może to moje narzekanie, że za mało wychodzimy... No i wyszliśmy a nawet wychodziliśmy - tak zapobiegawczo nastawiając się na marsz zabrałem krokomierz i to cudo naliczyło ponad 16 km. W nogach też czuję, że mogło tyle być :).
No więc wracając do Kazimierza, przeszliśmy pieszo z Rynku. Kiedy tylko znaleźliśmy się na miejscu od razu wyczułem, że te wszystkie opowieści o klimacie wcale nie przesadzają.
Ludzie siedzący na chodniku, na schodach, niesamowite oryginalne stroje i małe tematyczne knajpki. Zawsze czułem jakąś niepisaną więź z tą całą cyganerią artystyczną. Po prostu lubię takich ludzi i rozpoznaję nawet jeśli nic zewnętrznego na to nie wskazuje.
M. zawsze mówi "dekadencja". Przysiedliśmy na placu przy Synagodze Starej i obserwowaliśmy ludzi, próbowaliśmy zgadnąć narodowości turystów a w tle niesamowita, klimatyczna muzyka żydowska grana na żywo w przed pobliską restauracją. Akurat zachodziło słońce a to taka sentymentalna pora, próbowałem sobie wyobrazić jak było tu dawniej. W takim miejscu nie jest to trudne. Wracając na chwilę do turystów, od razu widać tych naszych lokalnych. To coś jest w strojach, albo styl "wdział co miał" czyli bez stylu czy jakiejkolwiek refleksji albo "barok to za mało" czy sztuczne pseudostylizacje na bogato. Nie mówię, jest mnóstwo oryginalnie, ciekawie ubranych ludzi tylko wciąż trzeba ich szukać w tłumie. A na przykład - może akurat miałem szczęście - obok zatrzymała się wycieczka szkolna z Hiszpani. Nie było tego nadęcia ale trendy i styl jak najbardziej. Plecaki typu vintage, ciekawe połączenia np. białe spodnie w pionowe pasy, adidasy typu Nike Air Force białe i czarna skórzana kurtka motocyklowa. I to wszystko zwykła młodzież szkolna. Był luz, był pomysł na siebie i ten szyk, którego u nas prawie nie ma. I chyba nigdy nie było - ostatnio czytałem felietony Magdaleny Samozwaniec z lat 70. ( Z pamiętnika niemłodej już mężatki, Warszawa 2009) i jej refleksje na temat ówczesnej warszawskiej mody ulicznej identyczne. Wtedy można było zwalić winę na PRL ale teraz?
Wracając do Kazimierza i naszego spaceru. Namówiłem M. żebyśmy weszli do jednej z tych małych śmiesznych knajpek. Wybraliśmy losowo restauracyjkę na rogu. Okazało się, że nazywa się Well Done i serwuje kuchnię amerykańską. Już jakiś czas temu zainteresowałem się tym regionem w kulinariach i nawet wykonałem kilka tamtejszych dań. Tym chętniej zamówiłem pancakesy z syropem klonowym - chciałem sprawdzić na ile to co mi wyszło jest bliskie oryginałowi. M. coś z poczatku narzekał, że dekadencja no ale przekonany zamówił frytki zapiekane z serem. No więc trochę się rozczarowałem. O ile atmosfera miejsca i przychodzący ludzie zrobili na mnie bardzo dobre wrażenie to jeśli chodzi o kuchnie - szału nie ma. M. stwierdził, że po prostu cała amerykańska kcuhnia jest do.... No ja się nie zgodzę ale pancakesy to nie jest moje danie. Za to umiem zrobić takie same bo smakowały identycznie jak te zrobione samodzielnie według przepisy.
Już teraz wiem, że to nie ostatnia wyprawa na Kazimierz, chcę lepiej poznać to miejsce a jeden dzień to zdecydowanie za mało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz